Pewien chłop z Kozłowa w czasie orki na pańskim zahaczył sochą o coś twardego. Okazało się, że była to dość duża metalowa skrzynka, ale w żaden sposób nie mógł jej o własnych siłach wydobyć z ziemi. – Muszę zwrócić się o pomoc do żony – postanowił, ale zaraz zmitygował się. – Jest głupkowata i gadatliwa. O znalezisku będzie wiedział nie tylko Grześ, ale i cała wieś, i skarb odbierze mi dziedzic. Pół nocy nie spał i medytował, jak znaleźć wyjście. Wreszcie wpadł na chytry pomysł. W ogrodzie, gdzie rosła kapusta, chwycił zająca, trzasnął go w uszy i zawiesił w sieni na wędce, potem coś pomajstrował w mnichu na dworskim stawie i gdy woda opadła, złowił kilka karpi, wypełniając nimi klatki, z których uprzednio wypuścił przebywające w nich szczygły. Gdy już słońce świeciło, obudził żonę i kazał jej wejść do pieca chlebowego, aby sprawdzić, czy palenisko jest w porządku. Zaraz potem z trzaskiem zamknął drzwiczki i zaczął dwoma wiadrami nosić z pobliskiego potoku wodę, zalewając nią całą izbę i sień. Wkrótce jeden po drugim pływały wszystkie sprzęty. Żona, dusząc się w zamkniętym piecu, wrzeszczała ile sił i tłukła pięściami i nogami w jego ściany. Chłop cały zamoczony, otworzył wreszcie drzwiczki i powitał ją pretensjami. – Ty tu sobie leżysz, jakby nigdy nic, a popatrz, co się tu działo! Zerwała się straszna wichura i nagle runęła fala wody, omal nie zalewając całej chałupy. Świat jakby przewrócił się do góry nogami. Zające same nadziewały się na wędkę, a ryby fruwały w powietrzu i wpadły do klatki, przepędzając z nich ptaki. Kobieta przecierała oczy ze zdumienia, ale nie pozwolił jej ochłonąć, podszeptując: – Nie martw się tymi stratami i chodź ze mną w pole. Pomożesz mi wydobyć z ziemi wyorany skarb. Będziemy bogaci. 70 Wkrótce wspólnymi siłami wydobyli skrzynię i nie mogli doliczyć się złotych dukatów. Kobieta nie mogła usiedzieć na miejscu i pod jakimś pretekstem wybiegła z chałupy, chcąc podzielić się ze znajomymi dobrą nowiną. Po drodze spotkała przejeżdżającego konno dziedzica i opowiedziała mu historię ze skarbem. Zainteresowany właściciel majątku zażądał szczegółów i zapytał, kiedy to się stało. Gadatliwej babie wszystko się pomieszało: – Łaskawy panie – wyjaśniała – było to wtedy, gdy wezbrały wielkie wody i zwierzęta same nadziewały się na wędki, a ryby niczym ptaki fruwały w powietrzu… Zawiedziony dziedzic rozsierdził się i wrzeszczał. – Głupia kobieto, pleciesz nie wiadomo co, a ja muszę wysłuchiwać takich bzdur! Idź precz! Niech tu więcej twoja noga nie postanie! Kobieta jakby skamieniała. Nic z tego nie rozumiała. Zaczęła nawet wątpić, czy rzeczywiście mąż jej znalazł skarb. Nikomu też o niczym więcej nie szepnęła słówkiem. Chłop uratował swoje znalezisko.