Był piękny wiosenny wieczór 1564 roku. Nad Koszęcinem, gdzieś za lasem na Sroczej Górze zachodziło ogromne, czerwone słońce. Spracowani ludzie wracali tego dnia trochę wcześniej z pól, do swoich nędznych zagród. Chcieli się godnie przygotować do nadchodzących Świąt Wielkanocnych. Koszęcin nie miał jeszcze własnego kościoła, ale wszyscy wiedzieli, że stanie on na święta, w objawionym miejscu, tam gdzie białogłowie Wiktorii pokazywały się trzy boskie dziecięce postacie. Wieczorem tego dania zatrzymała się na nocleg w Koszęcinie karawana kupiecka. Kupcy wieźli na swych wozach mnóstwo różnych towarów, jechali z daleka i czekała ich daleka droga. Pachołkowie wyprzęgali zmęczone długą drogą konie i prowadzili je do pachnącej świeżą słomą stajni. Także zmęczeni wędrowcy po posiłku udawali się na zasłużony wypoczynek. Wiedzieli wszyscy, że jutro Wielkanoc, że wczesnym rankiem pójdą na cudowne miejsce do Świętej Trójcy. Już od kilku lat koszęcinianie modlili się pod dębem obok źródła. Także wędrujący utartym szklakiem handlowym kupcy zawsze zatrzymywali się tu, gdzie Boskie dzieci ukazywały się córce miejscowego młynarza, aby pomodlić się o dalszą szczęśliwą podróż. Noc była cudowna. Na koszęcińskim niebie zapaliły się tysiące gwiazd, a blady księżyc przetaczał się ze wschodu na zachód. Nieprzebrane lasy szumiały cichutko swą odwieczną leśną pieśń. Wszyscy byli pogrążeni w głębokim śnie. Tylko kilku ludzi grzało się przy rozpalonym ognisku, oczekując wielkanocnego poranka. Powoli jaśniało. Najpierw śpiewem ptaków budził się las. Trochę później wstawali ludzie, ubierali się w swe odświętne stroje i podążali na święte miejsce. Kiedy na wschodzie ukazało się poranne słońce wszyscy byli u źródła obok dębu. Zaległa ogromna cisza, gdy z oddali ludzie usłyszeli procesyjne pieśni, a wtórowało im bicie dzwonów. Dzwony biły coraz gwałtowniej, a śpiewy były coraz głośniejsze. Ale nikt nie nadchodził, a niewidzialne dzwony, zawieszone gdzieś na sklepieniu niebieskim, biły i biły. Zatrwożony lud upadł na kolana, znosząc modły do Boga. Nikt nie mógł sobie tego zjawiska wytłumaczyć. Ale ludzie wiedzieli, że są na świętym miejscu i że w procesyjnym wielkanocnym pochodzie idą niebieskie duchy. Niewidzialne dzwony oznajmiły zmartwychwstanie Chrystusa. Po cichutku mówiono, że to kolejny cud na świętym koszęcińskim miejscu. Pobożni ludzie jeszcze długo śpiewali Bogu dziękczynne hymny, a pieśń niosła się przez koszęcińskie pola i odbijała się leśnym echem. Wśród zgromadzonych był także Wincenty Kluczyński, koszęciński rolnik, który posiadał kilka koni, dużo pól i lasów. Modlił się i rozmyślał, gdzieby tu zbudować kościół. Na objawionym miejscu był teren bardzo podmokły. Spojrzał trochę dalej i wzrok jego utkwił na „Żydowninie”. Pomyślał – zbudujemy kościół na górce. Niech wszyscy z daleka widzą, jaki piękny zabytek postawiliśmy Trójcy Świętej. Słońce stało już na południu i ludzie rozchodzili się powoli do domów. Także kupce udali się do zajazdu, aby przygotować się do dalszej podróży. Tylko Wincenty myślał, modlił się i myślał. Ściemniało, zapadła kolejna noc i zaświtał poniedziałkowy poranek. Kupcy ruszyli w dalszą drogę do innych miast, a może i do obcych krajów. Przystanęli jeszcze u źródła pod dębem, pożegnali cudowne koszęcińskie miejsce i pojechali. Po drodze będą znów opowiadać napotkanym ludziom miast i wsi, co widzieli i co przeżyli w Święto Wielkanocne w Koszęcinie. Wincenty przetrwał całą noc na modlitwie. Postanowił, że od jutra rozpocznie budowę świątyni. Przez następne dni i tygodnie wozili drewno na wzgórze „Żydowina”. Ale co dzisiaj zawieźli, następnego dnia zobaczyli w dolinie pod dębem. Podobno niektórzy ludzie widzieli, jak duży rak przetaczał nocą ogromne pnie drewna z góry na miejsce pod dębem. Ale nie mogli nic zrobić, rak był nieuchwytny. Opowiadają także ludzie, że pewnej księżycowej nocy zapolowano na intruza, ale ucięto mu jedynie czubek ogromnego pazura, który do dzisiejszego dnia można oglądać w kościele Świętej Trójcy. Bezradny lud postanowił, że kościół musi stanąć na świętym miejscu. Zasypano staw i rozpoczęto budowę. Cieśle w pocie czoła ciosali ogromne bele drewna, a budowla rosła i rosła. I stanął kościół cudowny i wspaniały, calusieńki z drewna. Stanął przed wiekami i stoi do dziś i będzie stał następne wieki. Modlą się tu koszęcińskie dzieci i ich rodzice, modlą się tu ludzie z bliska i daleka. Wszyscy wiedzą, że to na miejscu, gdzie stoi ołtarz główny, pani Wiktoria przed pięcioma wiekami oglądała trzy boskie postacie Trójcy Świętej. A jeśli do dziś nie wiedzieli o tym cudzie, to teraz na pewno będą dumni z tego, że Koszęcin to jedyne miejsce na świecie, gdzie Bóg Ojciec, Bóg Syn i Bóg Duch Święty objawili się w postaci małych dzieci.